
Koloruję myśli
w zaciszu mojej tajemnicy.
Widywałam je kiedyś
w cieple domowego ogniska.
Czas zatrzymał się w szkle,
odpłynął kolorami do wspomnień.
Próbuję przetrzeć mgłę
przez okulary szczęścia.
Na czystym płótnie
chcę zacząć od nowa.
Zbieram zapach codzienności,
zamieniam rutynę na barwę talentu.
Jaka ona jest –
tylko ja wiem.
Boję się przyznać,
że ją mam.
A ona pragnie wybuchnąć
kolorami ziemi,
z troską o mnie
rozlewa się zielenią na płótnie.
Czasem rzucam cień samej siebie,
nasycam barwy szarością.
Lecz zieleń zaczyna żyć
głębią przekonań.
Rozwarstwia się na dobro i zło,
emanuje biegunami ciepła i zimna.
Chcę tego najcenniejszego koloru –
wartości natury,
zieleni pól możliwości.
Pragnę poczuć ją
w intensywności trawiastej łąki,
chcę, by każdy kolor
powiedział mi o mojej misji.
Wyobrażam sobie świat kolorowy
na kawałkach szkieł,
w mozaice, którą zbudowałam
z własnych wartości.
Tak blisko mi
do żółci słoneczników –
od siły korzeni,
przez zieleń,
aż do pąków.
One chcą zamieszkać we mnie,
być teraźniejszością.
I staję się zielenią w żółci,
rozpraszaną cieniem drzewa.
Zostaję tam –
z moim celem prawdziwym,
pokolorowanym jesienią
i wiosną.
